210. „Jest krew...”
"Jest krew...", to najnowszy zbiór opowiadań Stephena Kinga. Zawiera 4 opowiadania na 500 stronach, więc są to w rzeczywistości takie miniksiążki. Najdłuższe opowiadanie ma około 200 stron, więc jest to naprawdę konkretna i rozbudowana historia.
Jest to horror, więc wszystkie opowieści łączą ze sobą pewne fantastyczne zjawiska, które budzą grozę. Może to być potwór, telefon wysyłający sms-y z trumny albo poznanie daty swojej śmierci. Różne źródła lęku, ale wszystkie działają na wyobraźnię czytającego.
Pierwsze opowiadanie to "Telefon do pana Harrigana". Opowiada o przyjaźni chłopca ze starszym panem, których połączył pewien telefon.. i łączył ich nadal po śmierci jednego z nich. Więź łącząca tych dwóch to mocna strona tej opowieści, a spojrzenie na technologię z początków istnienia telefonów iPhone z perspektywy naszych czasów okazało się również ciekawym doświadczeniem podczas czytania.
Drugie opowiadanie o tytule "Życie Chucka" składa się z trzech aktów, ułożonych chronologicznie od końca, opowiadających o zupełnie innych rzeczach, jednak elementem łączącym je jest Chuck. Bardzo ciekawy zabieg, jednak samo opowiadanie do końca do mnie nie przemówiło. Zachwycił mnie początek historii, który przedstawiał apokaliptyczną wizję i żałowałam, że dalsza część nie była także w tym klimacie. Myślę, że jest to najsłabsze opowiadanie ze wszystkich.
"Jest krew, są czołówki", to powrót do historii, którą poznaliśmy w powieści "Outsider". Ach, jak ucieszyłam się, że mogę wrócić do postaci, które tak polubiłam! Mamy tutaj historię z perspektywy Holly Gibney, która naprawdę zasługiwała na to, żeby stać się głównym bohaterem i wyjść z tła. Przypadkowo rozwiązuje sprawę pewnego terrorysty, który nie jest człowiekiem.
Ostatnie opowiadanie to "Szczur". Mamy w nim do czynienia z pisarzem, który zawrze nawet pakt ze szczurem, aby tylko napisać książkę. W tej opowieści bardzo urzekł mnie jej klimat. Uwielbiam te historie, które dzieją się na totalnych odludziach, z trudnymi warunkami atmosferycznymi i niewytłumaczalnymi zjawiskami, a ta właśnie taka jest.
Nie ma w tej książce tak wiele krwi, jak wskazuje tytuł. Znajdziemy tam natomiast historie, które czasami w bardziej kryminalnej formie, a czasami w bardziej fantastycznej i strasznej, uwydatniają zło, które zawsze gdzieś się czai za rogiem.
Myślę, że jest to bardzo dobry zbiór opowiadań, który mogę Wam szczerze polecić. ;)
Jakoś nie ciągnie mnie do książek tego autora. 😊
OdpowiedzUsuńMam w planach ten zbiór. Uwielbiam bowiem opowiadania Kinga.
OdpowiedzUsuńTego zbioru jeszcze nie czytałam, ale jako fanka Kinga na pewno nadrobię
OdpowiedzUsuńKiedyś miałam w planach przeczytać coś tego autora, ale teraz zupełnie przestało mnie do niego ciągnąć
OdpowiedzUsuńJa dalej jeszcze żadnej ksiażki Kinga nie przeczytałam ;p Troche wstyd
OdpowiedzUsuńOpowiadanie liczące 200 stron...to przecież jak jedna książka;) Gdy przeczytałam tytuł, od razu skojarzyło mi się z prozą Nesbø, a tu mistrz King:) Będę mieć ją na uwadze, zwłaszcza, że szukam dobrych horrorów do cotygodniowych recenzji.
OdpowiedzUsuńpozdrawiam serdecznie znad filiżanki kawy :)